czwartek, 17 listopada 2016

Od Cher

- Ale jak to? - powtórzyłam pytanie po raz kolejny, nadal nie rozumiejąc.
Wysoki mężczyzna, który zajmował się się rozdzielaniem zadań i misji miedzy członków gildii, pokręcił głową, wzdychając ciężko.
- Przecież bardzo zależało ci na tej misji.
- Tak, ale...! - zaprotestowałam. - Nie chcę dzielić się nagrodą z jakimś... Pasożytem!
- Nie masz wyboru, Cher - mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie mogę puścić cię samej na tą misję.
- Ale ten ktoś nawet nie należy do naszej gildii. To tylko jakiś kapłan!
- Jest też wojownikiem. Pomoże ci dostać się do klasztoru i jeśli zajdzie taka okazja, w walce.
- Nie potrzebuję pomocy! Nie chcę niańczyć jakiegoś mnicha!
Skrzyżowałam ręce na piersiach i uniosłam głowę do góry robiąc obrażoną minę, ale wiedziałam że to przegrana sprawa.
- Nie dyskutuj ze mną, Cher. Bierzesz to, czy nie?
- Biorę - przyznałam niechętnie.
*****
Siedziałam przy stoliku w restauracji, popijając herbatę o dziwnym, egzotycznym smaku i przyglądałam się gwarnej ulicy miasta. Było południe. Słońce smażyło niemiłosiernie, jednak najwyraźniej nie przeszkadzało to sprzedawcom nawołującym klientów do swoich straganów ani kupującym szukających odpowiednich towarów. Zwyczajny dzień dla mieszkańców tego miasta, ale nie dla mnie. Nie pierwszy raz przebywałam za granicą, ale pierwszy raz w miejscu tek odległym jak to. Wszystko wydawało mi się nowe, ciekawe.
Ta daleka kraina była kiedyś kolonią jednego z państw Środka, więc większość ludzi posługiwała się wspólną mową, jednak ich dziwny akcent niemal uniemożliwiał rozumienie języka.
- Pani Cher Portman? - usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się i stwierdziłam, że należy on do młodego chłopaka, mniej więcej w moim wieku, może trochę starszego. Miał ciemne oczy i długie, równie ciemne włosy za którymi skrywała się połowa jego twarzy. Ubrany był w biały płaszcz z cienkiego, zwiewnego materiału, prawdopodobnie chroniący przed słońcem lub piaskiem.
- Tak, to ja - potwierdziłam ze skinieniem głowy.
- Jesteś o wiele młodsza niż się spodziewałem - powiedział, jakby lekko zdezorientowany.
- Ty też - odparłam. - Jeśli jesteś tym, na którego tu czekam.
- Owszem. Nazywam się Sho Nagito.
- Miło mi.
Zabrzmiało to chyba trochę zbyt oschle niż planowałam. Nasza przyjaźń raczej nie rysowała się w kolorowych barwach, ale niespecjalnie mnie to martwiło.
- Wzajemnie.
Chłopak rzucił mi jakiś materiał, który po bliższych oględzinach okazał się takim samym, jasnym płaszczem.
- Ubierz to. Za bardzo rzucasz się tu w oczy.
- Rzadko widujecie tu obcokrajowców?
- W tej dzielnicy nie są zbyt mile widziani. Tak więc im szybciej opuścimy to miejsce, tym lepiej.
Sho sięgnął ręką pleców jakby czegoś szukał, ale najwyraźniej tego nie znalazł bo po chwili jego ręka spoczęła na pochwie krótkiego miecza przyczepionego do pasa.
- W takim razie czas na nas - odparłam. - Nie szukam kłopotów.
Na nasze nieszczęście, kłopoty często znajdują się same. Tak też było w tym wypadku. Wtedy jeszcze zupełnie nieświadomi ruszyliśmy główną ulicą rozmawiając na jakieś mało istotne tematy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz